środa, 25 września 2013

Helsinki

Z Helsinek najlepiej zapamiętam lotnisko Helsinki-Vantaa. Po całym dniu spędzonym w Warszawie i dwugodzinnym locie byłam zmuszona spędzić noc na lotnisku. Zmuszona dlatego, że osoba z couchsurfingu, która miała mnie przenocować u siebie okazała się w rozmowach na facebooku introwertycznym dziwakiem, który do tego mieszka gdzieś na dalekich obrzeżach miasta. 
Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - dostałam niezwykłą szansę zwiedzenia stolicy Finlandii o świcie. Pierwszym autobusem odjeżdżającym rano zabrałam się do centrum.

Jako, że był akurat poniedziałek i do tego wczesna godzina ludzie spieszyli się do pracy, a większość sklepów i lokali była jeszcze zamknięta. Na pierwszą filiżankę kawy musiałam poczekać aż do 8.

Jeden z licznych domów towarowych w centrum miasta.

Najlepsza pora na zwiedzanie? 6 rano w poniedziałek! Gwarantowane spokój i cisza podczas zwiedzania. A do tego gratis zdziwione spojrzenia pracowników komunalnych zamiatających ulice.

Katedra luterańska na Placu Senackim. Po środku placu pamiątka poprzedniej epoki - pomnik cara Mikołaja II. 
Wspięłam się po schodach, obeszłam katedrę i zeszłam. Obolałe po nocy na lotnisku kolana mi za to nie podziękowały.

Jeden z wielu klasycystycznych budowli wokół Placu Senackiego.

Miasto o świcie ma niezwykły urok. Może jeszcze kiedyś zdecyduję się na spacer o takiej porze, bo zmęczenie i zniechęcenie od razu odchodzą w zapomnienie gdy się szansę zobaczyć jak wschodzące słońce oświetla zabytkowe budynki helsińskiej starówki.

Katedra prawosławna pw. Zaśnięcia Bogurodzicy. Niestety tak samo jak katedra luterańska w poniedziałek była zamknięta. Mogłam tylko wejść na plac kościelny i obejrzeć budynek z bliska.


Zakochani na całym świecie obwieszają mosty kłódkami. Romantyczny, choć szkodliwy dla konstrukcji zwyczaj. Ale, ale! to nawet nie jest most, tylko mająca kilka metrów długości kładka dla pieszych i rowerzystów.

Czy to się liczy jako pobyt nad morzem?

A potem lunął deszcz i uciekłam do galerii handlowej. 
Chętnie odwiedzę Finlandię jeszcze raz, chciałabym zobaczyć więcej niż tylko lotnisko i centrum miasta. Stolica Finlandii, choć malutka (tylko pół miliona mieszkańców), na pewno jest warta odwiedzenia.

PS. Jeżeli kiedykolwiek przyjdzie Wam do głowy, że nocowanie na lotnisku to świetny pomysł, to powoli zastanówcie się nad tym po raz drugi. 

sobota, 21 września 2013

Kunming nocą


Samo centrum miasta późnym popołudniem. Mimo, że Kunming nie należy do pierwszej ligi miast chińskich i tak robi wrażenie nowoczesną zabudową. 

Jedna z uliczek w centrum. Ruch taki sam jak w dzień, sklepy otwarte do późna, restauracje i knajpki pękają w szwach. Praktycznie przed co drugim lokalem na chodniku ustawione głośniki, przy użyciu których próbuje się zachęcić (ogłuszyć?) kupujących. Po mieście nie da się chodzić słuchając muzyki w słuchawkach - na ulicach jest zwyczajnie za głośno, a chwila nieuwagi grozi przejechaniem przez szaleńca na skuterze. Trzeba jednak przyznać, że miło jest usłyszeć znajomą melodię. Króluje muzyka chińska, kpop i okazjonalna Lady Gaga czy Adele.

Bulwar. Paul tak się spieszył, że aż załapał się na zdjęcie.

Nieważne ile razy dziennie przeszłam tędy w ciągu ostatnich trzech tygodni i tak za każdym razem słyszę "Welcome to China!", a do tego mam nieodparte wrażenie, że to ciągle te same osoby tak mnie witają.

W centrum Kunmingu są galerie handlowe. I galerie handlowe. A no i jeszcze galerie handlowe. I jeszcze ze dwie galerie handlowe. Ewentualnie pięć, albo dziesięć. Kto uważa, że Chiny to bieda i dzicz, niech się lepiej zastanowi jeszcze raz. 

Połowa mieszkańców Kunmingu zebrała się w samym centrum miasta, żeby podziwiać psa, który szczeka na komendę właściciela. Dłuższą chwilę zastanawiałam się co w tym takiego fascynującego, ale ponieważ nie udało mi się wymyślić nic mądrego poszłam dalej.

Druga połowa sześciomilionowej populacji Kunmingu właśnie wybrała się na zakupy do centrum. Każdy Chińczyk ma ze sobą dziecko/torby z zakupami/smażonego kalmara na patyku. Zadziwiająco duża ilość desperatów usiłuje przepchać się na skuterkach całą długość ulicy, oczywiście każdy z nich musi głośno trąbić. Żeby jeszcze ułatwić przejście na chodniku handlarze porozkładali wątpliwej jakości towary - można nawet kupić pociętego w plastry ogórka, którego sprzedawca o twarzy obłożonej tym warzywem, zachwala jako niezawodny kosmetyk na wszelkie niedoskonałości.




Nie tylko Toruń ma swoją grającą i świecącą fontannę. Kunming może pochwalić się wersją proporcjonalną do wielkości kraju. Na jeziorze Cuihu niedaleko kampusu Yunnan Daxue zamontowano fontanny i potężne reflektory. Codziennie wieczorem można podziwiać świetlno-muzyczne show. Twórcy fontanny Cosmopolis w Toruniu postawili na muzykę filmową, natomiast ich chińscy koledzy po fachu chyba na oślep wyciągnęli płytę z półki "dziwna muzyka elektroniczno-łupana".

Tylko Chińczycy mogą podświetlić coś czerwono-złotego na niebiesko i cieszyć się z efektu.

poniedziałek, 16 września 2013

ВВЦ


Zaległy post o wyjeździe do Rosji. Zamierzałam opublikować go jeszcze przed wyjazdem do Chin, ale wyszło tak jak zwykle, czyli pakowałam się na ostatnią chwilę i jakoś tak... zapomniałam. 
Nigdy komunizm mnie specjalnie nie interesował, w ogóle ciężko powiedzieć, żeby mnie polityka ciekawiła, ale ostatnio moim przeznaczeniem są "czerwone" kraje. Ironia losu?
ВВЦ - Выставка достижений народного хозяйства - prawdziwy skansen komunizmu! Dla pasjonatów ZSRR obowiązkowy punkt wycieczki do Moskwy. 

Pawilon dedykowany Armenii, a w środku można zaopatrzyć się w złoto, srebro i diamenty. Nie ma co się rozpędzać - wcale nie są tańsze niż w Polsce. Czasy kiedy każdy z Rosji przywoził obrączki i złote zęby minęły bezpowrotnie.

Kopuła jednego z pawilonów. Robi wrażenie szczególnie w słoneczny dzień.

Rzeźba na rogu pawilonu "Ukraina". Sam budynek niestety opuszczony i niszczejący.

Za 10 rubli można nawet wejść do środku tego patriotycznego wehikułu. Za tę przyjemność podziękowałam, już raz zdarzyło mi się zatrzasnąć w samolocie w muzeum, drugi raz nie miałam ochoty na ten rodzaj rozrywki.

Już wejście do centrum wystawowego robi wrażenie. Gigantyczna brama nieco podobna do tej w Berlinie uwieńczona dziarską parą niosącą złoty snopek. Już to daje przedsmak tego co może czekać w środku. Po wejściu na teren wystawy wita piękna mieszanka starego z nowym, kapitalizmu z komunizmem - na tle pomnika Lenina można sobie zrobić zdjęcie z Myszką Miki. 

"Aleja kłosów". I fontan. Komunistyczny rozmach lubi fontanny. Postępujący kapitalizm do stałego wystroju alei dołożył elementy ruchome takie jak budki z kebabami, kwasem, popcornem i różne budki z odpustowymi rozrywkami. Bubliczek, które kiedyś były podobno największym przysmakiem tego miejsca, nie udało nam się odnaleźć.

Fontanna przyjaźni narodów ZSRR - złoto, kłosy, chłopki... czego trzeba więcej by sławić potęgę sowieckiej gospodarki?


Armenia i Karelia.


Przez chwilę ma się wrażenie, że opuściło się chłodną Moskwę i trafiło gdzieś nad morze Śródziemne...

Nieco dalej od głównej alei pawilony nie są już tak imponujące. Niewielkie, zaniedbane budynki straszą pustymi oknami.


Wejście do pawilonu "Ukraina".

Fontanna w centralnym punkcie ВВЦ.

Jak już mówiłam - rozmach Rosjanie to mają. Czym byłoby centrum wystawowe prezentujące dokonania ZSRR bez przynajmniej jednej rakiety? 

W pawilonie Kirgistanu handel kwitnie jak za dawnych lat. Można kupić różne przydatne rzeczy, np. koszulki narodowej reprezentacji Kirgistanu.

A na koniec garstka faktów z wikipedii: 
-powierzchnia wystawy 237,5 ha
-powstała na rozkaz Stalina w latach 1935-39
-obecnie obiekt komercyjny o statusie spółki akcyjnej

Nad całością czuwa wielki Lenin... nie dorastam mu nawet do piedestału.


środa, 11 września 2013

Ze sklepiku kampusowego różności

Obiecałam w jednym z poprzednich postów napisać więcej o chińskim jedzeniu. Jako, że już od ponad tygodnia jestem w Chinach przyszedł czas na krótką notkę o różnych niedrogich produktach, które oferuje kampusowy sklepik.
Galaretko-sok pomarańczowy ze śmiesznymi kuleczkami w środku. W języku chińskim noszą wdzięczną nazwę żabich jajeczek, a przynajmniej tak twierdzi Maksym. Skrzek na pewno to nie był i wbrew mało apetycznej nazwie całkiem dobre. Zauważyłam, że Chińczycy mają upodobanie do wciągania galartkopodobnych produktów przez słomkę. 

Chleb o smaku słodkich ziemniaków. W opakowniu dwie saszetki fioletowej galaretki o bliżej nieokreślonym słodkim smaku. Kromki mają lekko szarawy kolor w purpurowe zawijasy. 

Wyglądające zupełnie jak karmelki cierpkie galaretki o smaku passiflory czy jak kto woli marakuji, granadilli, męczennicy (moja ulubiona nazwa!). Prezent od Xiao, który pokazał mi gdzie jest Carrefour.

"Szwajcarskie" zawijane biszkopty ze śmietankowym nadzieniem, które miało być bananowe.


Chińskie proporcje?

Guma do żucia o smaku jagodowym. Niestety w środku tylko pięć listków - jedno wyjęcie paczki po lunchu w stołówce i zaproponowanie znajomym skończyło się pustym opakowaniem w kieszeni.

Słone (!) herbatniki z nadzieniem o smaku słodko-fioletowym - ciężko go jakoś inaczej określić. Połączenie ciekawe, smaki zdecydowanie ze sobą kontrastują, ale drugi raz się raczej nie skuszę.

Chyba mleko... wypiłam, przeżyłam, smakowało dziwnie, nadal nie wiem co to było.


W ramach eksperymentowania zgarnęłam z półki trzy różne mleka w kartoniku. Czytając ich składy nawet kilka znaków rozpoznałam, ale wcale nie mam pewności, że to mleko krowie. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że to jakieś mieszanki np. mleczka sojowego z sokiem.

Podobno ten pan to bardzo znany piosenkarz. Reina mówi, że jest rozpoznawalny też w Japonii. Ktoś zgadnie kto to?

Ciasteczka pełnoziarniste i żurawinowe. Pozostaje mieć nadzieję, że nie są słone tak jak te fioletowe.