sobota, 7 kwietnia 2012

Madryt vol.2 - pierwsza wycieczka

 Moja pierwsza wycieczka po Madrycie.

Wstałam kilka minut po ósmej, żeby dosyć przyzwoicie zdążyć na pociąg do centrum. W kuchni pojawiłam się jako jedna z pierwszych. Gdy jadłam przyszła HM i pytała co będę robić. Napisała mi nazwy stacji, pokiwała głową nad moją mapką Madrytu wydrukowaną z google maps, a potem zawiozła mnie na stację.
                                                        Kościół przy stacji La Moraleja

Kupiłam dwa bilety po 1e (na jeden przejazd), wsiadłam w pociąg nr10 na stacji La Moraleja, na którą zawiozła mnie HM. Okazało się, że trzeba się przesiąść kilka przystanków dalej, w następny pociąg linii 10. Szczerze mówiąc nie wiem po co, ale cóż. Zagapiłam się, przesiadałam dwa razy i musiałam dokupić jeszcze jeden bilet. Choć w Madrycie byłam później jeszcze dwa razy i znowu jeździłam metrem, to nadal nie ogarniam tego systemu biletowego. Chyba chodzi o podział na strefy, ale szczerze mówiąc nie zagłębiałam się w to jakoś bardziej. Jedno jest pewne: Hiszpanom możemy zazdrościć metra! Jedna warszawska linia to śmiech na sali w porównaniu z Londynem, Madrytem, o Tōkyō nie wspominając.
                                                        Przy zejściu do Tribunal
W każdym razie w końcu wysiadłam na stacji Tribunal (centrum), HM proponowała mi, żebym wysiadła na stacji Cibeles, ale żeby tam dotrzeć musiałabym się przesiadać jeszcze kilka razy, a nie chciałam tego ryzykować. A poza tym dla początkującej aupairki każde euro liczy się podwójnie. Zaraz pod stacją gdy wgapiałam się w mapę podeszła do mnie para i facet zagadał coś po hiszpańsku. Odpowiedziałam po angielsku "I don't speak Spanish", okazało się, że oni też są turystami, którzy świetnie mówią po angielsku. Zamieniliśmy kilka zdań i się pożegnaliśmy, bo ani ja nie umiałam im pomóc, ani oni mnie. Co prawda byli bardzo chętni do udzielania mi wskazówek, ale jak potem się dowiedziałam mówiliśmy o zupełnie innym "Sol".
                                                                         Cibeles

Poszłam prosto ulicą La Furreacal. Wąska, zacieniona, cała dla pieszych. Po obu stronach różne sklepy, knajpy, wszędzie napisy "Rabajas", ludzie rozdający ulotki i jacyś inni w odblaskowych kamizelkach z napisem "oro" (loteria?). Doszłam do skrzyżowania z Gran Via i spytałam dziewczyny rozdającej ulotki jak dojść do Puerto del Sol. Co nie co mnie zrozumiała, ale nie mówiła po angielsku, w każdym razie pokazała mi prawidłowo drogę.
                                              Piękna architektura niedaleko Gran Via

Na Puerta del Sol spotkałam trzy Polki. Pogadałyśmy chwilę, powtórzyły mi parę razy, że mam być ostrożna i uważać na siebie, a potem się rozeszłyśmy. Z Puerta del Sol, które jest rodzajem malutkiego rynku, poszłam w prawo, trafiłam na plac operowy, przysiadłam na chwilę, napiłam się kupionej dzień wcześniej wody i poszłam dalej. Dotarłam do pałacu, zrobiłam mu dwa zdjęcia. Koło niego znajdował się ogród Jardines de Sabatini, po którym się przespacerowałam. Ładnie pachniały kwitnące drzewa, ale było zbyt gorąco, żeby tam siedzieć i zachwycać się krzaczkami.
                                                            Park ze "strumieniem"

Zrobiłam kółko z powrotem do Furreacal, nie chciałam się zgubić, szczególnie, że HM chciała abym była już dostępna od 16. Potem poszłam dalej Gran Via, rozglądałam się za kantorem, ale jedyne które wypatrzyłam nie zamieniały złotówek. Jeny, funty, franki, korony itd, można wymienić wszędzie a pln nigdzie. I tym sposobem utknęłam z jakimiś 15e, na szczęście moją karta jest tu obsługiwana, ale za to prowizja za przewalutowanie zwala z nóg.
                                                               Okolice Cibeles

Po drodze na Cibeles kupiłam pięć pocztówek po 20c, będzie na pamiątkę i może do wysłania. Posiedziałam trochę w parku, w którym była fontanna stylizowana na strumień.
Później przeszłam się alejką po obu stronach, której były ustawione reprodukcje różnych starych hiszpańskich obrazów. Później trafiłam w jakąś wąską uliczkę z licznymi sexshopami i chyba klubami dla gejów. Z okien kilku sklepów tęczowo mieniły się t-shirty z napisem "Madrid gay pride". Okrężną drogą wróciłam na stację Tribunal. Zrobiłam zdjęcie małemu pałacykowi w remoncie obok i poszłam na pociąg.
Madryt zrobił na mnie spore wrażenie. Jest bardzo rozległy, niesamowicie zatłoczony, ale z dobrą komunikacją. Sklepów mnóstwo, i tych zupełnie małych, i wielkich galerii handlowych. Dużym plusem jest porządna sieć metra, a do tego spore mapy przy każdym przystanku. Całkiem spory kawałek trasy pokonałam idąc od stacji do stacji. Minusem jest naprawdę upiorne gorąco, ale pewnie po dłuższym czasie można się przyzwyczaić.
                                                         "Kawałek" miasta

W następnym poście opiszę wycieczką po Madrycie z niemiecką aupair.

A na koniec: jak dodawać komentarze na blogach? Nie wiem dlaczego, ale nic nie mogę dodać. Klikam pod notką "dodaj komentarz", wpisuję jaki chcę mieć podpis, piszę treść komenta, klikam "opublikuj" i NIC! nawet na własnym blogu nie mogę dodać żadnego komentarza :/